Odkąd pamiętam uwielbiałem chodzić na imprezy. Każdego rodzaju. W klubie, na powietrzu, w domu. Ta muzyka, migające światełka, bujający się ludzie, obściskujące się pary i powietrze gęste od unoszących się oparów alkoholu. I całe hektolitry samego alkoholu. Co tydzień zaliczałem jakąś zabawę, żeby się odstresować po całym tygodniu nauki i naładować akumulatory przed kolejnym. Piłem, tańczyłem, podrywałem dziewczyny, a dziewczyny podrywały mnie. Często lądowaliśmy później w ciemnym zaułku lub pustym pokoju i wspólnie wymienialiśmy się nagromadzoną energią. Tak bardzo polubiłem domówki, że siedząc pewnego razu na niesamowicie nudnym wykładzie z jakiejś starożytnej filozofii, wpadłem na szalony pomysł. Urządzę imprezę u siebie, na moich własnych, ciężko wypracowanych od rodziców, dwudziestu pięciu metrach kwadratowych.
Starannie się do niej przygotowywałem. Zrobiłem plan działania, wymyśliłem skomplikowane menu obejmujące alkohol w zakresie własnym i chipsy. Dużo chipsów. Oczywiście również każdy miał przynieść swoje. Ja zapewniałem muzę i super atmosferę. Przygotowania zajęły mi dwa dni, gdyż dniem mojego niezwykłego oświecenia była środa. Zaprosiłem wszystkich moich znajomych i kazałem im informować ich znajomych. Wiedziałem, że mój plan ma stuprocentowe szanse na powodzenie.
Nadeszła sobota. Od samego ranka (czyli godziny dwunastej, gdyż wcześniej w tygodniu nie wstaję) miałem szampański nastrój. Czułem, że przede mną wydarzenie, którego nie zapomnę do końca moich dni i które zmieni moje życie diametralnie. Chodziłem podekscytowany, wziąłem gorący prysznic, założyłem najmniej śmierdzącą koszulkę, polałem obficie perfumami i byłem gotowy. Znajomi przyszli punktualnie! Nawet każdy z nich przeprowadził swojego znajomego. Dzięki temu było nas pięcioro. Muza grała, alkohol lał się strumieniami, brakowało tylko dziewczyn. Ale za to mieliśmy dwa pady i zapas super gier. W pewnym momencie jeden ze znajomych moich znajomych wylał jakąś dziwną nalewkę prosto na mój dywan. Miałem ochotę ich wszystkich wyprosić, ale wytrzymałem, co chwilę jednak zerkając na plamę. Kiedy wszyscy poszli, zacząłem przeczesywać internet w poszukiwaniu ratunku. Po wielu godzinach udało mi się znaleźć rozwiązanie i pozbyć tej brzydkiej plamy.
Od tej pory wiedziałem, że czyszczenie wykładzin i dywanów to praca stworzona dla mnie. Zrobiłem przegląd firm świadczących takie usługi i ku mojej uciesze, znalazłem swoją niszę. Wyjąłem z portfela rodziców moje oszczędności, udałem się do urzędu i założyłem własną firmę. Znalazłem dogodny lokal, zaopatrzyłem się w niezbędne środki czyszczące, zaprojektowałem i wydrukowałem plakaty i ulotki i zacząłem nową działalność. Jak się okazuje był to strzał w dziesiątkę, otworzyłem sieć punktów czyszczących, zatrudniam całą masę pracowników i zarabiam ogrom pieniędzy. Oddałem rodzicom pieniądze za samochód, mieszkanie oraz wpłatę na rozruch firmy. Nawet kupiłem im wypasiony dom nad samym morzem. We Francji.
Wiedziałem, że imprezy odmienią moje życie.